Dziś stanąłem przed dylematem egzystencjonalnym. Po nieco pracowitym dniu została godzina do zmroku. Coś trzeba było ze sobą zrobić. W ogrodzie trawa powoli sięga kolan prosząc o strzyżenie, a każdy dzień zwłoki tylko pogarszał sytuację. Wygrało jednak lenistwo. Widząc cudownie błękitne niebo i mając świadomość, że lato wielkimi krokami dobiega końca, postanowiłem jednak pójść na zachód słońca.
Jako, że mam bardzo blisko na Borową, to padło właśnie na nią. Szybkie przebranie, spakowanie plecaka i wypad do Kamińska.
Na parkingu 30 minut do zachodu…. No cóż – na wejście czerwonym nie było czasu. Pozostał czarny szlak, czyli jak to niektórzy nazywają „ścieżka przez mękę”. To 600 metrowe podejście o przewyższeniu 200m. Profil wygląda skromnie, ale w rzeczywistości czuje się jakby się wdrapywało po pionowej ścianie.
Oj, zmachałem się. Momentami żałowałem, że nie koszę jednak trawnika sącząc zimne piwo.
Na szczycie został kwadrans do zachodu
Na wieży, cisza i spokój. Tylko garstka osób podziwiała zachód kończąc buteleczki proseco.
A zachód był cudowny tego wieczoru – rekompensował całe zmęczenie i wyrzuty sumienia, że zaniedbałem ogród.
Szybki powrót, także czarnym. Zimą albo po deszczu tam się zjeżdża na dupie. Dziś mogłem w miarę spokojnie zejść.